Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/092

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Uległem od razu z pokorą bydlęcia; i to jasne: w obu nas współdziałała przecież ta sama inteligencja, ten sam spiritus movens, ta sama pamięć. Ujarzmił me ciało. Zresztą szedłem mu na rękę po części dzięki mym wcześnie wybujałym popędom. Stałem się wkrótce karczemnym hulaką, gwałcicielem kobiet, zwyrodnialcem; mam parę egzystencyj ludzkich na sumieniu, che, che, na sumieniu. Popełniłem parę zbrodni. Udało się jakoś wymknąć, zatuszować.
— Czy nie starał się uwolnić od ciebie?
— Zrazu tak; potem wpadł na piekielny pomysł, dzięki któremu stałem się mu nieodzowny. Został profesorem uniwersytetu, wielkim psychologiem i postanowił z katedry wyzyskiwać bezczelnie moje najserdeczniejsze przeżycia. Łajdak! Wygodnie się urządził, mając do dyspozycji dwa ciała. Od lat śpię jak pies w zamkniętym, nigdy nie opalanym gabinecie, by w nocy żyć z tych paru ochłapów monety, które mi łaskawie odstępuje. Sknera!
Nawet ubrać się nie mam za co. Chodzę w jego znoszonem ubraniu. Kutwa!
— Jak długo zamierza przeciągnąć współbytowanie w tak blizkiem sąsiedztwie? Musicie chyba znać obaj najtajniejsze drgnienia swych myśli?
— Oczywiście. Uważasz Dzierzba — ten egoista w profesorskim birecie postanowił z siebie i ze mnie, przedewszystkiem ze mnie, zrobić naukowy problem, nad którym pracuje już od lat. Dzieło już na ukoń-