Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/018

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i przez dzień, lecz wyraźnemu percypowaniu sprzeciwiały się zwodnicze zmysły i przemądry w swej zarozumiałości intelekt.
Wszak gwiazdy istnieją i w dzień, lubo przyćmione zgiełkiem przemożnych promieni słońca — widać je dopiero po zachodzie: Przypomina się mimowoli t. zw. pismo sympatyczne sporządzone przy pomocy atramentu, który po wyschnięciu czasowo zczeza, pozostawiając papier pozornie niezapisany; by móc list odczytać, trzeba go nagrzać przy ogniu — wtedy niewidzialne dotąd litery wynurzają się wywabione ciepłem.
W początkach zajmowało mię obserwowanie snów i wyszukiwanie odpowiednich związków, jakie bezprzecznie zachodziły między nimi a nastrojem dziennym pokoju. Lecz powoli spostrzegłem, że nieznacznie, lecz stale ulegam szkodliwym wpływom mego otoczenia, że widziadła senne i wnętrze, w którem przebywam za dnia, oddziaływują na mnie ujemnie, zatruwając mą jaźń ukrytym jadem.
Postanowiłem bronić się. Należało wydać walkę niewidzialnemu poprzednikowi, zetrzeć się z nim i wyrugować wspomnienia po nim, któremi tu wszystko przesiąkło.
Przedewszystkiem trzeba było usunąć i zastąpić innemi sprzęty znajdujące się w pokoju. One bowiem, jak trafnie przypuszczałem, stanowiły jeden z punktów atrakcyjnych dla groźnych pozostałości obcej psychiki.