Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rosy znacznie zwilżyły, okrywając go zwierzchu ciemnym osadem. Później wtargnęła na mokrą trawę i, sama nie wiedząc czemu, szła ku rzece. Przez chwilę zatrzymała się i pobyła w altanie, obrośniętej pachnącem winem. Myśli jej były ciche i umiarkowane, zabiegające około sprawy, co sobie teraz za pieniądze kupić, jakie sprawić rzeczy. Wbijała się w dumę, że już nie będzie popychadłem na łasce u dalekich krewnych, — sierotą, do której buziaka zabiera się każdy przyjezdny jegomość. Pokręcą się i nakonkurują teraz, zanim z którym mówić zechce...
Wolno a niepostrzeżenie wzmagał się brzask. Rozbrzmiewał głośniej śpiew ptaszęcy. Widać już było daleko kwieciste, niekoszone łąki, matem rosy spojone. Krople jej wisiały na płatkach i szypułkach, szare, jak kulki żywego srebra. Odległy las stał się siny. Na wielobarwnem niebie czerwonego przybywało blasku. Salomea wyszła z altany i udała się ku rzece, która wezbrała po brzegi od świętojańskiej powodzi. Wody były mętne, gliniastego koloru, krętemi wirami pędzące. Zmulały czerwone i żółte kwiaty, w pałąk gięły nawisłe badyle, garnęły prądem pławiny olszowych zarośli, wikle i wierzby. Mokry czad bił stamtąd i zapach wzmożony niezliczonego ziela. W głębokiej rannej ciszy Salomea usłyszała nagle pogłos. Krótkie dudnienie, jakgdyby daleki łoskot bębna. Nasłuchiwała. Kiwnęła głową. To powóz, uwożący księżnę panią i jej syna, przejeżdżał daleki most na tejże rzece, w łąkach, pod lasem. To tupot czterech koni w lejc zaprzężonych