Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/413

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Uśmiechnął się do czegoś mglistego błędnego w dali. Poza wszystkiem migotało niestrzymanymi ogniami brylantu słowo tajemnicze, wszechmądre, ogarniające, które był już słyszał w debrzowskiej pieczarze: — pokuta! Niby oko promieniste od ogniów spoglądało w mrok jego duszy.
— A więc, — rozmyślał, — teraz już napewno się dowiem czy spotkam Xenię, czy jej nie spotkam nigdy...
Stanął, jak wryty na środku pokoju, patrząc w ziemię i ważąc na istotnej, na nieomylnej szali wewnątrz ducha tę przeraźliwą, tę straszną i bezgranicznie radosną myśl:
— Dzisiaj zobaczę Xenię!
Podniósł oczy. Daleko, za chmurami bielało jesienne słońce. Skazaniec zbliżył się do okna zatopiony w sobie samym, ażeby spojrzeć w przestwór. Widać było jakiś plac, połączony z rynkiem miasteczka, obszerne podwórze, teraz po pożarze, otwarte na wszystkie strony świata. I oto nogi ugięły się pod starym kadłubem od widoku: w głębi tego dziedzińca stała samotna szubienica.
Dreszcz strachu bez granic, płacz dziecięcy i jęk zwierzęcia przeleciał wskroś ciała. Znowu serce zemdlało i nie biło już, lecz tzęsło się w piersi.
— O, Boże! O, Boże! O, Boże! — szeptały wargi.
Zęby poczęły kąsać trzęsące się ręce. Nogi zwijały się pod ciążarem ciała, jak słomiane powrósła, a śmierdząca bojaźń obleciała jestestwo.
Drzwi skrzypnęły. Ten sam krostowaty, zadzie-