Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/394

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przeważnie wojskowi wyższego stopnia w czynnej służbie, lokowali się z pośpiechem w swych separatkach, lecz jeszcze byli w ruchu. Co chwila ktoś przeciskał się obok rozmawiających w wąskim korytarzu. Kapitan Śnica nie spuszczał oka z pana Granowskiego. Literalnie przeszywał go nawskroś oczyma.
— Dawno już szukałem możności spotkania się z panem kapitanem... — mówił stary jegomość.
— Doprawdy? Sam pan mię szukał? Przyjemnie mi jest to słyszeć.
— Tak. Świadkiem żona pańska, którą odwiedziłem w Krakowie.
— A! Był pan w Krakowie? Czy mój malec zdrów? — spytał Śnica mimochodem i jakby z pewnem zawstydzeniem.
— Zdrów zupełnie.
— A to co za dzieweczka? Córka może? — zainteresował się kapitan, wskazując oczyma na Zosię.
— Tylko znajoma. Przyjaciółeczka... Zosia ma na imię.
— Wychowanka? Nieprawdaż? A gdzież szanowny pan stale teraz rezyduje?
— Wszędzie i nigdzie, panie kapitanie. Biegam za interesami.
— Zawsze za interesami, zawsze na posterunku... — śmiał się żywo wojskowy.
Busines. Służę wojnie na równi z panami.
— Wiem, wiem! — zawołał Śnica. — Wiem, że pan popiera wojnę, gdzie się tylko da. Gdzie się tylko da... — powtórzył z naciskiem. — A propos, już