Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/387

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w tajnych raportach wylicza swoim wysokim przełożonym, żeby mu przyznawali coraz wyższe awanse i ordery.
— Doprawdy? A za cóż tak?
— Nikomu pewnie tego nie zwierzył, tylko mnie jednej, swej żonie. No, bo i pewnie! Komuż, mój panie, taki sekret powierzyć, jak nie rodzonej, prawowitej małżonce? O swoich, prawda, pracach, tajnych zabiegach, nadziejach?
— No, tak, tak.
— Opowiadał mi szeroko i szczegółowo, jakem tam z nim była na Węgrzech, bo przecie wiedział, że ja dobra jestem do sekretu, prosta galicyjska indyka, że nie będę o tem trąbiła byle komu, albo paplała na rynku. Jestem przecie jego połowica.
— Oczywiście. I cóż takiego?
— Nic szczególnej wagi. Był, proszę pana, komendantem obozu jeńców wojennych. Siedzą tam przeważnie, a niemal sami Włosi. Trocha Serbów. Ci Włosi, to są, mówił, jeńcy nowi, wprost z kadry, chłystki, młokosy, oficerki, arystokracya, entuzyaści irredenty, w pierwszych bitwach na południowym froncie pobrani. Gniją tam, otoczeni doskonałemi zasiekami i rowami. Z zewnątrz manschaft, w samym środku oficerowie.
— Wszystko, jak się patrzy.
— Wszystko. Ale bo ten komendant, żelazna ręka, czuwa. Nie wiem, czy pan wie, że ten obecny pan komendant, za pobytu wie Włoszech, miał wciąż przejścia z Italianami, ze wszystkimi niemal, ilu ich tam na półwyspie było. Nikomu za nic nie płacił,