Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/370

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

popiołu, oblaną krwawemi łzami żalu dorosłych i dzieci. Ohydnie było myśleć o posiadaniu pałacu, wiecznie pustego, — ogrodu, po którym nikt nie chadza, — dostatku, który sam w sobie akurat tak samo jest zajmujący, jak trzy pieczary w Debrzach. W chałupie gnieżdżą się dorośli i dzieci na jednem legowisku, w smrodzie i wiekuistem dziedzictwie zaraźliwych chorób, — pokolenia od pokoleń otrzymują w darze gruźlicę i syfilis, nie wiedząc o istnieniu „zarazków“. Wciąż do starych siedlisk wchodzą nowe warstwy młodych i dzieci w rodzinie bezrolnego komornika, gdy mu los każe wydzierżawić kąt przy kominie, lub legowisko za piecem. Wchodzi do tych ludzkich siedlisk krowa i prosię. Wkracza żebrak wędrowny, emeryt folwarczny, albowiem niema, gdzieby głowę skłonił i ciało ukrył przed wichrem, ulewą i mrozem na tej obszernej, przeogromnej ziemi. A pałac stoi pusty. O, nędzo! O, hańbo! O, odrazo! O, wstydzie! O, pogańska zaciekłości!
Pan Granowski przemierzał, tłukąc się najętą furmanką, — w pewnej okolicy zaprzężoną w krową, — ziemie pańskie, latyfundia, ogromne lasy i wciąż czuł na policzku rumieniec wstydu wobec krzywdy bezrolnych chłopów, którzy się swą ciężką pracą obchodzą. Widywał w swem długiem życiu zuchwałych fantastów, usiłujących przewrócić świat stary na zewnątrz siebie i w sobie. Wspominał przypadki hrabiego Bodzanty z Głowni, wielkiego pana, dziedzica przelicznych włości, który, postanowiwszy zabiec drogę nieuniknionej, krwawej, straszliwej, bratobójczej rewolucyi w jednej świętej ojczyźnie, te włości „swoje“