Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/335

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czony szereg zwyczajnych wozów trenu. Zgliszcza folwarczne obsiadła czerń żołnierska, gotując przy dymiących się jeszcze głowniach, grzejąc się i rozkładając wokoło. Przed wejściem do pieczar raz wraz słychać było gwar moskiewskiej mowy. Nikt jednakże do wnętrza nie trafił, czy się nie kwapił. Ludzie ukryci bali się nietylko poruszyć, lecz zakaszlać, lub kichnąć, żeby ich nie wytropiono i nie wymordowano co do nogi. Wszyscy czekali w trwodze na to, co będzie. Minęło południe i odwieczerze. Głód wygnał pewnego oberwańca z jamy i popędził ku obozowiskom i kuchniom Moskali. Nie upłynęła godzina czasu, a oto ów, — od czasów Xenofonta zawsze ten sam fiugàs, — wrócił z półbochnem doskonałego razowca i z jakimś krowim gnatem, widać, smakowitym, bo na pół już ogryzionym. Wszyscy obskoczyli wybrańca losu, prosząc choć o okruszynę chleba. Trzeba przyznać, iż nie skąpił jałmużny współtowarzyszom niedoli, głównie wszakże pod wpływem pewnika, który usilnie i wciąż podkreślał, iż te Moskale dają źreć, ile poprosić. To ośmieliło paru innych frantów. Wyśliznęli się z jaskini, jak widma, a wrócili z pajdami chleba, ćpając go tak zawzięcie, iż nie byli w stanie słowa przemówić. Jednakowoż kobiety, nawet starsze i najmniej ponętne, przezornie chroniły się do trzeciej jaskini z obawy przed sołdatami. Z wyjątkiem, naturalnie, pani pisarzowej, której skromna minka przypomniała pytanie młodych zakonnic przy zdobyciu Oczakowa, zacytowane przez Lorda Byrona w Don-Juanie. Sam pan Granowski w tym czasie był w okropnym stanie ducha.