Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sługi krew ciekła obficie. Nie było rady! Jaśnie pan magnackim ruchem zrzucił spodnie, zdjął buty i ściągnął kalesony. Wnet podarł je na szmaty i zabrał się do przewiązania rany Kaliksta. Powierzchowne badanie wykazało, że stary sługa miał w tylnej części dwie rany na przestrzał, więc jego mizerny organizm, na szczęście, nie zatrzymał kuli. Dało się krew zatamować mocnym uciskiem bandaża. Krwawienie cokolwiek ustało.
— Patrz, na coś ty mnie naraził, stary darmozjadzie!... — mówił pan Granowski po ukończeniu opatrunku.
— Jaśnie panie, do śmierci będę...
— Z gołemi łydkami stoję na mrozie i muszę twoje brudy nietylko z obrzydzeniem oglądać, ale jeszcze opatrywać.
— Dopraszam się łaski...
— Co mi tam z twoich dopraszań! Leż na ziemi spokojnie, nie rusz się! Żebyś mi już nie krwawił, bo nie mam chęci znowu się w twojej farbie mazać!
Patrząc na Kalunia, posłusznie spełniającego jego rozkaz, pan Granowski przypomniał sobie chwilę, kiedy zjechawszy w jesieni do Debrzów, zobaczył tego sługę, jako pierwszą osobę, spotykającą go w progach domu. Witał go wtedy pieszczotliwem pogłaskaniem po twarzy i dobrem wielkopańskiem słowem:
— Jak się masz, stary idyoto!
— A to mię przecie jaśnie pan poznał... — z niemałą uciechą i roztkliwieniem uśmiechnął się wówczas Kalunio, wyszczerzając całą w obudwu szczękach obfitość spróchniałych zębów.