Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyrazi okrucieństwo obrazu, który poszukiwanie odsłaniało przed jego oczyma! Ujmował w dłonie wątłą rękawiczkę i straszliwie cierpiał, patrząc na brzuśce wskazującego palca, odgniecione i starte, ślad cudnej, żywej ręki... Łkał beznadziejnie, niepocieszenie w głuche półki tej szafy, wdychając zapach ulubionej perfumy zmarłego dziecka, który wydzielał się jeszcze z flakonika, leżącego w kącie zasnutym pyłem. Patrząc pod światło na tę flaszczkę, starszy pan myślał sobie, że taki oto okruch szkła i, — o, Boże! lotny zapach — przeżył Xenię! Tych samych miejsc dotykały się nadobne piersi jej, o te drzwi ocierały się jej ręce, ramiona, suknie. Te tiule, batysty, weby osłaniały jej barki, kibić i nogi. Jak podła czereda duchów odwetu, z każdego drobiazgu rzucało się na duszę zemściwe przypomnienie. A każde przypomnienie odsłaniało nowe, nigdy niewidziane oblicze istoty rzeczy. Każde było odkryciem prawdy, wyrzutem, oskarżeniem, zadaniem kłamu... Pradawne sprawy, w mroku czasu zaginione przypadki, dziecięce przygody, rączki czarujące, niegdyś — niegdyś zarzucone na szyję, wonne usteczka, szepcące w usta tamto wyznanie, drobne przewiny i ciężkie kary, które wracają teraz do serca, nawskróś je raniąc, łzy i radosne zapogodzenia się wśród objęć na wieki wieczne, straszliwe rozstania i lata tęsknot na nowo w jednej minucie przeżyte, pierwsze uśmiechy i pierwsze słowa, gdy się oczy ojca i córki znowu spotkały... Czemże było życie? — Tylko nią. Gdzież się życie podziało? — Z nią razem zmarło.
W rogu najwyższej półki, pod warstwą rzeczy,