Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wrażenie groźnej, a raczej niespokojnej obfitości, nadmiaru i balansowania rzeczy, jakby ten człowiek był, zaiste, nie rycerzem, lecz druciarzem, obwieszonym łapkami na myszy.
Były to czasy, kiedy takie szczegóły i postrzeżenia ich nie dochodziły do niczyjej świadomości, — kiedy wszystko było uzasadnione, naturalne i wszystko bez wyjątku dobre. Było dobre, o ile zmierzało ku jedynemu celowi, wówczas za dobry uznanemu. Jednakże Jasiołd spostrzegał pewne cechy, które go napełniały goryczą, albo niezdrowym, jadowitym, złowrogim śmiechem. On wiedział, co znaczy być samotnem dzieckiem, co znaczy iść jako dziecko i żołnierz przez pole wojny, leżeć w błocie rowu, być zżeranym przez głód i wszy, patrzeć na śmierć straszliwą umiłowanych przyjaciół i mogiłę ich porzucać w pustem polu. Wiedział, co znaczy w pogardzie motłochu miłować świętą ojczyznę, a miłować ją w czynie wzgardzonym i kroczyć wbrew tej pogardzie. To też mowy panów i pań, które ze swej framugi wysłuchiwał, budziły w nim nieraz tak głuchą wściekłość, iż wbijał paznogcie w zmurszałe obmurowanie okienne i trzymał się garścią żelaznej kraty, żeby nie skoczyć na środek i najstraszliwszemi słowami nie zwołać, skląć, zwymyślać radzących. Była to, oczywiście, nierozsądna furya młodości, którą, na szczęście, powstrzymywała owa żelazna, zardzewiała krata, — martwy i niemy świadek tylu w Polsce powstrzymanych i przetrzymanych wybuchów. Zespoły, radzące o wskrzeszeniu brevi manu państwa polskiego i ów Enkaen nazywające rządem polskim, nie wiedziały