Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

To też ochłonął zwolna z pierwotnego zmieszania i zabrał wreszcie głos. Mówił przez gardło ściśnięte, krztusząc się, jąkając po żakowsku i głosem chrapliwym ze wzruszenia:
— Cały nasz wschodni legion nie bierze udziału...
— To ja wiem, panie. To wiem dobrze. Ale dlaczego? — pytał Śnica ze śmiechem głębokiej pewności siebie, z gestem ręki, znamionującym posiadanie absolutnej prawdy.
— Dlatego, że te... My chcemy przelewać krew... Pragniemy... owszem... Ale dla Polski!
— A gdzież to?
— No, w walce z wrogami Polski.
— A Moskale, to nie są wrogowie tej Polski?
— Wrogowie.
— No, więc?
— Ale ci, co stoją z nami ramię w ramię, i nad nami, niby to opiekunowie i sojusznicy, — to też wrogowie!
Hast du gewidział! — skrzywił się jadowicie Porucznik Śnica.
— Kazali nam przysięgać na wierność austryackiemu cesarzowi. Kazali nam zaprzysiąc...
— E, panie, panie! — mówił Śnica, wciąż nieprzyjemnie uśmiechnięty. — My sobie tu spożywamy obiad i tego, co sobie gwarzymy w sekrecie, nikt nie słyszy. Poczytujemy te zdania wypowiedziane za myśli skryte, a myśli urząd nie sądzi. Ale za takie zdania, wygłoszone w polu, to wie pan? — każą chłopcom wieszać frantów na suchej gałęzi. I spokój! Bo teraz jest — wie pan? — wojna.