Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przemierzłego stanu Usiłował zwalczyć to w sobie, pokonać nastrojem poprzedniego kwadransa. Wtrącił się do rozmowy tamtych panów, — co prawda ni w pięć, ni w dziewięć, — odpowiedział wątpliwym dowcipem na jakieś banalne zdanie pani Celiny. Jakby dla stwierdzenia prawdy, iż między mądrymi głuptas najwięcej gada, paplał coś długo o szczegółach pracy w cegielni, które nikogo nie interesowały. Mimo tego ożywienia, niemoc serca, utajona wewnątrz zmienność nastroju i bopudliwość uczuć trwała w swej sile. Wiedział, że to złe jest w nim, podobne do nieznacznego dreszczu, który znamionuje i zawiera w sobie całkowitą, straszną chorobę tyfusu. Pod koniec obiadu, gdy wyczesana i wypucowana Wikcia podała czarną kawę i gdy pani Celina przyniosła butlę Curassao, porucznik Śnica zadał Jasiołdowi pytanie:
— Proszę też pana, chciałem zapytać, dlaczego pan opuścił legiony?
Jasiołd, usłyszawszy to pytanie, zmieszał się bezprzykładnie. Rumieniec okropnego wstydu zalał jego twarz i uszy. Gruba, strudzona ręka nie mogła trafić do nikłego uszka filiżanki z kawą, której wypiciem nieszczęśny cywil chciał się jakoś ratować od natychmiastowej odpowiedzi. Milczenie trwało nadzwyczajnie długo, tak długo, że zakrawało na zupełną prostracyę. Wtem dał się słyszeć głos pani Celiny:
— Mój drogi, przecie pan Jasiołd jest królewiakiem.
Porucznik zapalił spokojnie cygaro i z za pierwszych obłoczków dymu uważnie patrzał na swą żonę. W jego wzroku malowało się coś szczególnie sarkastycznego i zjadliwego. Rzekł zwolna: