Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jeszcze gospodarzowi za izbę dopłacić. Umyślił przenieść się na razie do jednego z kolegów, spać we dwu na pryczy, byleby tylko nie być w tej stancyi i nie doświadczać męczarni. Wszystkie te myśli sprowadziły do jego serca pewną odrobinę pociechy. Pełen sztucznego zapału, do którego nie dopuszczał ani cienia słabości, wybiegł na miasto. Wpadł do mieszkania owego towarzysza broni i cegieł, z którym łoże dzielić zamierzył, — ale go w domu nie zastał. Powlókł się do miasta, gdyż czas obiadu w garkuchni jeszcze nie nadszedł. Wszystkie ulice i drogi Krakowa prowadzą na linię A — B w rynku, to też i Jasiołd wlókł tamtędy swą niewesołą figurę. Miał nadzieję, że w tłumie spacerującym spotka kolegów. w sąsiedztwie ulicy świętego Jana ktoś dotknął jego ramienia. Jasiołd obejrzał się i zobaczył porucznika Śnicę, oraz jakiegoś wytwornego pana w wieku dojrzałym. Szli obok siebie i żywo rozmawiali.
— Pan jeszcze na mieście? — zagadnął Śnica.
— Tak... Bo ja... właściwie...
— O, już pora obiadowa! Musimy wracać do domu, bobyśmy dostali burę. Żona upominała, żeby się, uchowaj Boże, nie spóźnić.
— Proszę pana... — wymiamlał Jasiołd, zamierzając wyprosić się z owego obiadu.
— Zaszedłem do Hawełki... — ciągnął wesoło Śnica, — bo to same nogi tam niosą, i oto miałem szczęście spotkać szanownego pana Granowskiego.
Jasiołd ukłonił się starszemu panu, który mu się przypatrywał z wyrazem nietajonego lekceważenia.
— Pan pozwoli, że mu przedstawię mego młodego