Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A, w takim razie...
— Możebyśmy poszli zaraz? Właśnie jest sama pora... — mówił mecenas, spoglądając na swój gruby, złoty chronometr.
— Jestem gotów... — skłonił się pan Granowski.
Mecenas Naremski okrył barki nową, lśniącą, jesienną „zarzutką“, z gestem elegancyi iście wiedeńskiej „ubrał“ niemniej lśniący cylinder i, ozdobnymi ruchy, wskazując drogę, wypuścił swego gościa z gabinetu na schody i na ulicę. Wnet obadwaj dostojni panowie kroczyli wzdłuż plantacyj. Dochodziły do ich uszu raz wraz i ze wszech stron odgłosy bębnów, wybijających ostre tempo dla kroków pułków, wyruszających z miasta. Teraz, około południa, mijała ich defilada austryackich skopków z bączkami, okrywających wielorakie głowy. Pierzchało poczciwe krakowskie błoto z pod kół samochodów, w których wciąż migały czerwone kołnierze i lampasy dookoła czapek pruskich oficerów. Dwaj wytworni gentelmani wyminęli gmach uniwersytecki i zdążali w dół aleją, w której głębi odsłaniała się wspaniała masa Wawelu. Mniej więcej w połowie długości tej ulicy mecenas Naremski uprzejmym ruchem wskazał kierunek na lewo i wprowadził swego klijenta w ulicę Kapucyńską. Wkrótce znów zawrócił na lewo i przed bocznemi drzwiami dawnego pałacu Wielopolskich niemem a uroczystem skinieniem przedstawił poniekąd, przybyszowi z obczyzny dwu młodocianych strzelców w szarych uniformach z okropnymi karabinami na ramieniu, stojących na warcie. Pan Granowski przypomniał sobie, jak przez mgłę te postacie, które był