Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pruskich. Gdzieindziej kuchnia wojenna, gotująca na środku ulicy zupę dla żołnierzy, którzy, zasiadłszy na skraju chodnika, spokojnie wychlipywali zawartość manierek, gwarząc między sobą, przy użyciu uciesznej wielorakości języków austryackich. Około godziny jedenastej pan Granowski przecisnął się przez jedno z takich wojackich zbiorowisk i wszedł do mieszkania swego adwokata. Pomimo wczesnej pory przyjęty został bez zwłoki. Adwokat, Dr. Naremski, mężczyzna pięćdziesięcioletni, łysawy, zażywny, okrągły, przyjął klijenta z należytą atencyą, ale bez czołobitności, której w tym czasie wszyscy krakowianie wyzbyli się, jakby na skutek zmowy. Usadowiwszy milionera w fotelu, mecenas zajął miejsce naprzeciwko niego i tak długo przypatrywał mu się z pod oka, że poczęło to wreszcie niecierpliwić.
— Pan mnie nie poznaje? — spytał pan Granowski uprzejmie, lecz z pewnym naciskiem.
Dr. Naremski podniósł brwi i rozłożył ręce z wyrazem zdumienia. Czyliż mógł nie poznać swego dostojnego klijenta?
— Przychodzę do pana, — ciągnął gość, — ażeby się naradzić w kilku sprawach pierwszorzędnej dla mnie wagi.
— Moskale idą od Radomia wielką masą... — szepnął adwokat tajemniczo, jakby przekładając ten niewzruszony pewnik do przedwstępnego rozważenia.
— Mogą sobie ci Moskale iść skąd i dokąd chcą. Mnie obchodzi los kopalni „Xenia“.
— To rozumiem! — zawołał pan Naremski, zacierając ręce. — Les affaires sont les affaires!