Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mery, która, jak obłok pełen wichru i gradu, rozrasta się wciąż w piersiach i huraganem szaleje w nieszczęsnej głowie. Zapomniała teraz o ojcu umarłym, o watce i siostrach, o okrucieństwie uczuć, które jej sprawiał brat Cesare. Zapomniała o wszystkiem i stopniowo nurzała się w ohydne i beznadziejne dogadywanie się, iż nie jest już sobą poprzednią, lecz jedną z milionów pospolitych kobiet, jedną z motłochu tych, co się splatają z mężczyznami. Nie była w stanie myśleć o niczem, tylko jedynie o tym problemacie, który się rozwarł przed nią owej nocy. Myśli jej zagłębiały się w tę noc z szaleńczym uporem, z przenikliwością, której żadna zapora wstrzymać nie mogła, i przypominały po miljonkroć tajemnicę. Chwilami zdawało się jej, że to był tylko jeden ze snów parnej nocy. Chwytała się złudzenia, iż jest jeszcze tą samą niewinną duszą, Isoliną, zamkniętą w ciało, pełne piękna, przez modlitwę bytującą w bliskości Boga, tej bliskości, która czyniła z niej nie kobietę, lecz ducha, pełnego powabnych tajemnic. Becz ból, rozdzierający jeszcze łono, zaprzeczał, jakoby to był sen. Wtedy oczy Isoliny stawały się pełne tumanu rozpaczy, tęsknoty oszalałej, a z piersi wydzierało się przekleństwo. Wsiadła do pociągu, jak pijana, pełna uczuć zerwanego kwiatu, jeśli jakie uczucia zerwany kwiat posiada. W miarę biegu wozu, który ją unosił coraz dalej a dalej od miejsca rozkoszy, osuwała się, wbrew poprzednim uczuciom, ze zdwojoną bezwładnością w kolisko miłości fizycznej, nienasyconej żądzy i bolesne pragnienie drapieżnego płomienia, którego pierwszy i jedyny język ją poraził. Wiedzia-