Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wała. Onaż to sama miała podjudzić Cesarego, ująć go za rękę i na palcach wprowadzić do gabinetu pana de Granno, który ich wszystkich podratował przez udzielenie jej samej dobrej posady? Chwilami, decydując się na ten krok, słaniała się na nogach i już nie jęk, lecz bezgłośny ryk wydzierał się z jej piersi. Nie pomagały teraz ślepe, szalone, ekstatyczne modlitwy. Bóg stał się głuchy, nieczuły, groźny, w straszliwej ciekawości wyczekujący. W upalne dnie, w parne noce miotała się po swym pokoju, jak dzikie zwierzę, importowane z innego kraju, z obcego dla tych miejsc świata. Nadeszła wreszcie ostatnia chwila, moment wskazany w próżni, złowieszcza gwiazda w mrokach. Musiała działać tego a tego dnia, o godzinie, którą podszepnęły ogniste wargi namiętności. Była to decyzya, jakby się trzeba było z okna rzucić na bruk ulicy. Poszła szybko pod Mercato Nuovo i w chwili przerwy między przejazdem tramwajów przywołała Cesarego władczem skinieniem. Zbliżył się do niej zły, skwaszony, pewien, że z poręki siostrzyczki nowe go czekają cięgi za coś świeżo przeskrobanego. Isolina z oczami wlepionemi w jego oczy powiedziała mu w paru zdaniach, czego chce. Kazała wyniośle, żeby się starał o dobre wytrychy i rozmaite klucze, gdyż ma zrobić tak i tak, bez zostawienia najlżejszego znaku około zamku biura pana De Granno. Przymrużył lewe oko, parsknął śmiechem i poklepał ją po ramieniu. Przekonany był, że to jakiś nowy kawał, głupi podstęp dwojga „świętych“, starego i tej bigotki, ażeby go na próbę wystawić. Lecz gdy powtórzyła rozkaz, zastanowiły go oczy ragazzy“. Od niechcenia