Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/085

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kanarek nie pożywiłby się niemi, krajał mięso na najdrobniejsze skraweczki i dziobał je jednym zębem widelca. Widelec ów trzymał we dwu palcach, a resztę palców rozczapierzał ozdobnie w górę. Pił wino minimalnemi kroplami. Poczytywał to, widać, za najwłaściwszy rodzaj elegancyi i przystojności towarzyskiej. Natomiast dwie jego młodsze siostrzyce, Inez i Yole, przy tej uczcie znalazły dopiero właściwe źródło a zarazem ujście dla swych apetytów. Ściągały pośpiesznie, garściami, na nic nie bacząc, orzechy, cukierki, łakocie, owoce, oraz wszystko, co tylko było w pobliżu. Nie kazały prosić się dwa razy Catonowi, gdy obnosił półmiski, ani zwracały uwagi na Isolinę, gdy im dawała znaki, żeby nie tak łapczywie opróżniać kieliszki drogiego wina. Cesare, siedzący obok, kopał nadaremnie i wielekroć to jedną, to drugą pod stołem. Ojciec napróżno, ze straszliwością groźby wytrzeszczał na nie oczy. Gdy poczęły zapamiętale gryźć zębami orzechy, z ciapaniem wysysać pomarańcze, a łupiny i skóry ciskać za siebie na ścianę, Cesare nie wytrzymał i w najgłębszym, jak mu się zdawało, sekrecie wystrzelał po twarzy Inezę raz i drugi, a Yoli wypalił jeden, ale siarczysty policzek. Nieszczęście chciało, że odgłos tej czynnej admonicyi rozległ się w chwilowej ciszy i zwrócił powszechną uwagę. Babbo był do gruntu unieszczęśliwiony. Postanowił zaraz po uczcie sprać zarówno Cesarego, jak Inezę i Yolę.
Pan Granowski bawił się w jednakiej mierze widokiem biesiady, jak owemi odgłosami. Za jego pańskim uśmiechem, tak dobrotliwie wyniosłym i tak