Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Otóż i zaspokojona moja ciekawość. Biedne było dziecko z tej pani Xenii. Umarło biedactwo, ściskając kurczowo w srebrnym worku ów żałośliwy testament męża. Proszę mi wierzyć, że zawsze mi jej szczerze żal...
— Dziękuję panu za współczucie.
— O, ja przecie bezinteresownie! Tylko, jako ów świadek, chciałem zdać sprawę jej cieniowi, gdyby mię przypadkiem nawiedził i pozwał, że niby moje świadczenie...
— Niechże pan źle nie zaświadczy przed tym cieniem... — rzekł łagodnie pan Granowski.
— Doprawdy, nie wiem, coby rzec należało...
— Wszystko, czego moja córka pragnęła, zrobi się w swoim czasie, we właściwej formie... — ciągnął stanowczo a tajemniczo, jak prezes ministrów.
— No, człowiek się tam potrosze informował w swoim czasie — rzekł Śnica skromnie. — To samo i tutaj... Boże drogi! „W swoim czasie, we właściwej formie“...
Znowu zaśmiał się pe swojemu i mruknął:
— Już jeżeli być świadkiem, to takim, co przecie wie choć cokolwiek — no nie? Albo nie być wcale — no nie?
— Mnie się wydaje, że w tym wypadku lepiejby było nie być świadkiem wcale... — z dobrotliwym uśmiechem rzekł pan Granowski.
— Szanowny pan tak mniema?
— Oczywiście. Prawda rozmysłów nie potrzebuje.
— Ani świadków.
— Zresztą będziemy mogli o tem wszystkiem