Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przepraszam uprzejmie pana dobrodzieja, — zaintonowałem, — że ośmielam się... Jestem...
— Romanse romansami... ale gdzież tu spać, mój mości? gdzie? zastanów się!
Nad kwestyą tą zastanawiałem się od chwili wkroczenia do izdebki. Było tam, co prawda, łóżko żelazne, wtłoczone przemocą między ściany, ale zapadło się pośrodku tak fatalnie, że śpiący na niem musiałby przybrać kształt litery greckiej ipsylon. — Na łóżku leżał siennik, okryty tym gatunkiem kołdry, jakiego w Warszawie dla okręcenia nóg używają podczas słot panowie dorożkarze. W tem miejscu siennika, gdzie cywilizacja przyuczyła nas kłaść i widzieć poduszkę, — leżał jakiś, raz na zawsze w starą poszewkę związany węzeł.
Pod oknem stał ogromny, połowę izby zajmujący stół, a zapełniony po krawędzie flaszkami, słoiczkami, butlami i buteleczkami. Zapach jodoformu dominował nad resztą zapachów aptecznych, ulegając chyba tylko zapachowi gotujących się w kadziach kartofli, który całą gorzelnię wypełniał.
— To od pani gorzelanej pożyczyć siennika i kołderki? — zapytał chłopiec.
Stary nie odpowiedział, — sapał tylko, zatopiony w swych słoikach.
Położenie moje było nad wyraz kłopotliwe, lecz i kłopotliwość położenia zwyciężyła senność. Zdałem się na los.
Chłopak w przeciągu kilku minut przyniósł od «pani gorzelanej» siennik, wonne prześcieradełko, kołderkę atłasową, dwie wielkie poduszki i usłał mi prze-