Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/076

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pięć córek, dziękuję bardzo, i trzech synów.
— Synowie chodzą do szkół?
Stary jegomość posępnie wstrząsnął głową. Widać było na jego twarzy i w oczach powrót troski, która odeszła na małą chwilę.
— Proszę pana, — ja mam pensyi, jedno z drugiem, pięćset rubli. Jakże pan możesz dać edukacyę dziecku, kiedy za samą stancyę od jednego chłopca, gdyby go oddać do gimnazyum, trzeba płacić dwieście rubli? A wpis, a mundur, a książki? No — a tu trzeba oddać trzech, bo jeden w drugiego chłopaki z objęciem. Co to zresztą warto... Nauka, nauka... Dziękuję bardzo! Córkę oddałem na pensyę... Najstarsze dziecko... coś tego...
Machnął ręką z wielką pogardą i prawił gniewnie:
— Uczyli ją tam przeróżnych fanaberyj... Umie tańczyć... jakoś się nazywa... czukaczę... Coś w tym guście. Ogromnie jej się to przydało, bo właśnie teraz musi myć podłogi i szorować rondle. To samo z chłopakami. Cztery albo pięć lat greckiego po to, ażeby przez całe życie w powiecie albo w gminie przepisywał papiery, w których nie ma ani jednej litery łacińskiej...
— Hm... A czy to najstarsza córka nie mogłaby pracować na siebie?
Stary zezem spojrzał na mnie i nierychło zapytał:
— Gdzie? jak?
— Małoż to kobiet zarabia na życie!
— A wiem. Tylko ja dziecka na taki proceder nie dam. Uczciwa nie zarobi na życie...
— Ja mówię tylko o uczciwych.