Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

moją siostrzeniczkę, tę Wandzię, biedactwo, co ją państwo byli łaskawi zabrać na zabawę do Odolan, — żeby zaniosła tackę do pokoju i żeby podała pannie Karusi, bo sama poszłam zamknąć śpiżarkę. Nieraz się tak zostawi śpiżarkę na dwie minuty, a potem tego brak, tamtego niema. Kto wziął, kto ruszał — utnij głowę, wbij zęby w ścianę — niewiadomo!
— A więc to panna Wandzia przyniosła wodę z sokiem z kuchni do pokoju? — pytał uprzejmie wuj Michał.
— Tak, Wandzia.
— A gdzież jest panna Wandzia, siostrzeniczka pani dobrodziejki?
— Wandziu, — chodzino tutaj! — zawołała pani Turzycka.
Z sąsiedniego pokoju wyszła panna Wanda i dygnęła przed zebranymi. Znała już wszystkich, często bywała we dworze, doświadczyła wielu łask i niemało przyjemności od tych osób, więc nikogo się już nie lękała. Zresztą oswoiła się towarzysko podczas tego na wsi pobytu, nabrała pewnej ogłady w obcowaniu. Blask lampy naftowej niewyraźnie oświetlał twarz panny Okszyńskiej. Stała spokojnie niedaleko drzwi, skubiąc, według swego nałogu pensyonarskiego, brzeg fartucha.
— To pani podała wodę w szklance naszej kuzynce, Karolinie Szarłatowiczównie? — pytał pan Skalnicki, występując niejako w imieniu wszystkich zebranych. Mówił dobrotliwie, po ojcowsku i bardzo grzecznie.
— Tak. Ja podałam, — odrzekła Wanda.
— Czy podała jej pani sok osobno we flaszce,

263