Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzyckiego. A więc wszyscy, nawet pani Wielosławska, obiedwie ciotki, wuj Michał, Hipolit, Cezary, Maciejunio — pobiegli do »Aryanki«. Pani Turzycka, stale zatrudniona jeżeli nie w kuchni, to w jej okolicach, nic nie wiedziała, co się stało »na dworze«. Gdy jej oznajomiono, że Karolina nie żyje, zupełnie zaniemówiła. Siadła na krześle i wytrzeszczonemi oczyma patrzyła na ten zbiór wysokopostawionych person. Coś niezrozumiałego mamrotała i ględziła w kółko. Wreszcie wybuchła:
— Ale przecie panna Karusia była tutaj u nas nad wieczorem! Zdrowa, jak rybka! Najłaskawsza, najmilsza osoba! Co też państwo mówią!
— O której godzinie Karolina była tutaj? — spytał wuj Michał.
— O której godzinie? Zaraz... Bo to nie patrzyłyśmy na godzinę. Rozmawiałyśmy sobie, gadu-gadu... Weszła, zamknęła drzwi, bo przez te drzwi wieje zawsze, usiadłyśmy w tym naszym, żal się Boże! saloniku — i tego... Która to była godzina, jak tu u nas była panna Szarłatowiczówna, Wandziu, gdzie ty jesteś? Wandziu!
Z drugiego pokoju dał się słyszeć głos nieśmiały panny Wandy Okszyńskiej. Najprzód zwykłe chrząknięcie, a później głos:
— Była czwarta. Po czwartej,
— Czwarta, — powtórzyła pani Turzycka z dokładnością. — Po czwartej.
— Czy Karolina jadła tutaj co u państwa, albo może piła? — zapytał Michał Skalnicki w sposób niewinny i jakby plotkarski, gromadzący wszelkie wersye przedpogrzebowe, jak to bywa.

261