Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

marzenia na jawie i tęsknoty za fiksatuarem jego wąsów podkręcam i przygaszam światło lampy, gdy on odjeżdża i zdąża przez pola do szosy. Takie są nasze sygnały miłosne. A teraz — co pan ze mnie zrobił?
— Teraz — niech go wszyscy djabli prowadzą!
— Muszę podkręcać i przygaszać światło, bo gotów tu jeszcze wrócić.
— No, to ja będę pokręcał ten knot. Już ja mu to fajnie odstawię!
— To straszne, panie! To perfidya! A dlaczegóż nie ja?
— Pani przeszkadzają suknie... Suknie!

W rzeczy samej Cezary, stanąwszy przy szerokiem, sklepionem u góry, wielkoszybem oknie, zobaczył w głębi nocy dwa kręgi światła latarni, posuwające się wpoprzek ciemnej, nieprzebitej otchłani. Przykręcał z precyzyą światło lampy na oknie, a po pewnym czasie wydobył znowu tak wielkie, że aż kopeć wybuchnął ze szklannego cylindra. Po chwili zaczął wyciągnięty knot wkręcać do środka rezerwuaru, wskutek czego światło omdlewająco zmniejszało się, niczem spazmatyczna miłosna ekstaza. Doprowadziwszy płomień lampy niemal do zupełnego zaniku, Cezary jął podnosić go znowu do zenitu. Czynił to dotąd, dopóki dwa świetlne koła, malejące w nocy, nie znikły zupełnie... Wtedy dwa obnażone ramiona ujęły jego kędzierzawą głowę i odwróciły ją od okna. Śmiech radości zabrzmiał. Cezary stoczył się z podwyższenia przy oknie w objęcia czystego szczęścia[1].

  1. Pruderya autora i głęboki szacunek wobec pruderyi czytelni-ka (czki), a nadewszystko czołobitność wobec super-pru-
224