Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dataryusze. Nie same tu rudery i mroki. To, co blask oświeci...
— Na głowę tego dziecka?... — mówił tymczasem redaktor Gazety, zwolna pochylając korpus swego ciała i uśmiechając się okrutnem szyderstwem. — Jakiż to talizman?
Krew zawrzała w Raduskim i płomieniem wionęła przez jego głowę. Cisnął w twarz starca ponure spojrzenie, jakby go między oczy ciął toporem, i mówił:
— Pan wiesz, dlaczego to dla mnie talizman! Wszakże to pan pisałeś do mnie bezimienne listy, w których twierdziłeś, że tamta kobieta...
— Ja... bezimienne listy? — rzekł z cicha Olśniony, wstając ze swego miejsca. — Ejże!
Głos jego zerwał się, a lewa ręka dygotała nerwowym ruchem. Raduski wlepił weń oczy i rzekł po upływie kilku minut badania:
— Aha... Przepraszam... Więc to nie pan... Aha...
— Co pan takiego mówisz... do mnie, jak śmiesz... do mnie...
Jan wydobył z szuflady kilka małych arkusików papieru i pierwszy z brzegu położył na stole. Redaktor wziął go w rękę, zbliżył do zmrużonych oczu i przeczytał wszystko, co tam było. Później złożył ten arkusz.
— Znasz pan może to pismo, jako wyobraziciel domów i grobów? — rzekł Raduski.
— Pisma nie znam. Ale wiem kto jest autorem
— Któż?
— To nie moja rzecz.
— Koszczycki, który do was przyrósł? Koszczycki, co?