Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak jest — rzekł Raduski.
— Te kilka słów stanowią pierwszy punkt interesu, którym niepokoję pana. Drugi punkt — wyłożę krótko.
— Słucham.
— Ja gotów jestem natychmiast zwrócić panu siedm tysięcy rubli, któreś od chwili rozpoczęcia tej historyi, z Echem, dodam, zbyt hojnie wyłożył.
Raduski zesmutniał, przechylił głowę na bok i, nie spuszczając oka z głowy Elżbietki, słuchał uważnie.
— Siedm tysięcy rubli jest to więcej, niż trzecia część całego kapitału po świętej pamięci stryju szanownego kolegi... — mówił siwy gazeciarz tonem trafiającym w samo sedno myśli słuchacza.
Pan Jan zwrócił swe oczy na przyszwę buta z prawej nogi Olśnionego i wolno, ledwo dostrzegalnie potakiwał.
— Od pierwszego momentu wydawnictwa upłynęło... ileż? Sześć? Nie, siedm miesięcy. Każdy miesiąc, to tysiączek rubli. Czy pan uważa? Masz kolega przed sobą dwanaście, trzynaście miesięcy, a potem? Za cóż będziemy kształcili dwie sierotki? Daruj mi, że tu na tej dłoni położę twe szlachetne serce. Przypatrz się: od dziś za rok będziesz bez grosza; prócz tego, idąc tą samą drogą wychowania dwu dziewcząt, ukochasz piękne dzieło swej pedagogii. Będziesz je musiał rozciąć, urwać, zawiesić wówczas, gdy ono stanie się kwestyą twego życia, w literalnem znaczeniu, kwestją twego życia. Roztrząśnij pan to, co mówię, bo tu każde zdanie jest prawdą, waży sto funtów!
— Przecież nie będę wydawał tysiąca rubli co miesiąc, bo tylko początki zmuszały mię do takiej forsy. Prenumerata się zwiększa wolno, ale bez przerwy.