Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w postaci miłego uśmiechu. Raduski myślał wtedy, jak pomóc temu chłopcu bez uciekania się do wstrętnej dlań jałmużny, ale w tej chwili sąd skryty, sam w sobie schowany, łączył się, jak woda zaskórna kroplami z rozmaitych stron płynącemi w głębokie źródło wody żywota.
— Co między mną i tym chłopcem się pali — to jest promień, o którym gadał stary antykwaryusz. To jest główny lewar istotnej cywilizacyi. «Nie godzi się parać, nie godzi się parać...» Głupi Koszczycki! Jemu się zdaje, że Laskoniec psu na budę się nie zdał, że daremnie umarł...
Gdy tak rozmyślał, płonąc ową radością, którą biblia nazywała «wielką», drzwi się otwarły, stanęło w nich i trwożnie zajrzało do wnętrza chude dziewczynisko w czerwonej szmatce na głowie, w brudnej koszuli i wytłuszczonym lejbiku. Raduski rzucił na nią okiem i pomyślał:
— Patrzajcież, i to stara znajoma. Koszula się na niej od świąt zbrudziła potężnie. — To ciotka? — zapytał głośno.
— A tak, ciotka, matki siostra... — rzekł Szymek.
— Służy u pani Wątrackiej?
— A tak. Wielmożny pan zna? — spytał stary.
— Znam trochę, coś, niecoś... No, Anula, tobołek gotowy?
— Gotowy... psze pana... — wykrztusiła cichuteńko.
— No, to w drogę. Zostańcie z Bogiem, moi państwo, a wolnym czasem może też kto z was zajdzie,