Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ływania czarodziejskiej melodyi. Raduski westchnął z samej głębi piersi i krótko myślał o tem, jak szczodrze, jak nadmiernie odpłaciła mu ta kobieta za przypadkowe podanie ręki. Ukłonił się jej w milczeniu i wyszedł. Wprost z mieszkania powlókł się na cmentarz. Był tam pierwszy raz od śmierci doktorowej. Na żółtą jej mogiłę wdrapały się już chwasty o cienkich, jasnozielonych łodyżkach. Stanął przy płocie, otaczającym cmentarz samobójców i roztrząsał całe życie pani Marty. Zjadliwy uśmiech błąkał się po jego wargach, gdy mówił do jej cienia:
— Ty jesteś bez nazwy, ty jesteś wzgardzona tak samo, jak ci wszyscy twoi towarzysze. Imię twoje... Niedola. To też my nie wypiszemy na kamieniu twego prawdziwego imienia, lecz te tylko słowa Leopardi’ego: «Na wzgardę mię osądziła brutalna moc, co z cienia tajnych praw na złe człowieczeństwa rządzi»...
Z tą myślą w głowie i z tym samym uśmiechem na ustach szedł ku miastu. W drodze układał plany, gdzie obstalować monument: czy jechać do Warszawy w tym celu, czy w Łżawcu szukać jakiegoś majstra kamieniarskiego. Błąkał się w jego pamięci obraz rzeźbiarza, liter kutych na płycie marmuru... Gdzie to jednak było, przed laty, czy niedawno?... Stanął wśród ścieżki i rysując kijem figury na piasku, grupował wspomnienia, dążąc od jednego do drugiego, ku zamglonemu wyobrażeniu. Wreszcie przypomniał sobie wszystko z taką dokładnością, jakby się tego dnia odbyło. Niezwłocznie, prędkim krokiem ruszył na przedmieście Kamionkę. W zamyśleniu, nie wiadomo kiedy minął miasto, boczne uliczki i znalazł się przed krzy-