Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rumieniec, prześlizgnęło się na czerstwej, szarej skórze jego policzków.
— Terazbym już takich rzeczy....
— Daj pan pokój! Co tam będziemy o tem gadali... Ja ze swej strony dołożę jedno słowo, chociaż ono pana wcale nie przekona. Zostaniesz taki sam, jak jesteś, tak samo zmartwiony, aż do śmierci, ale ja to powiem, bo tak, a nie inaczej rzeczy widzę. Czyś pan był szczęśliwy wtedy, jakeś pan jeździł na gumach? Nie. Pieniądz daje mnóstwo uciechy w życiu, ale też akurat tyle, a czasami więcej niż uciechy niesie ze sobą zgryzoty. Jeździć powozem, trzymać duże mieszkanie, służbę, oddawać córki na pensyę, a cytryny za podwójną cenę kosztu, to zrobi byle facet. Ale spaść z dużego lokalu na pierwszem piętrze do bardzo ciasnego w antresoli i drwić sobie z takiej maskarady, tego pierwszy lepszy kiep nie potrafi. Jeśli nędzny aktor gra w teatrze główną rolę, to wszystkich nudzi i złości — ale gdy znakomity artysta gra najpodrzędniejszą — wtedy dopiero sztuka idzie. Jesteś pan teraz w gronie ludzi pracujących, ludzi porządnych, na których świat stoi — i czego pan u dyabła masz kwękać?
— E... łatwo panu mówić... — rzekł Żołopowicz ze wzgardliwą niechęcią. — Sam pan przecie stanął w pięknym numerze, nie w antresoli, nosi pan ubiór doskonały, nie kacabaję...
— A bo my wszyscy powinniśmy mieszkać czysto i ciepło, chodzić w kortowych ubraniach, nie zaś w gałganach.
— To też to! Racya fizyka...
— Ale jakże możemy przyjść do tego, kiedy pa-