Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w stanie zająć tem myśli, w której jak dźwięk najczarowniejszy, słaniało się przezwisko dopiero co widzianego lasu: Bukowa knieja, Bukowa knieja...
— Państwo kochające, — wołała stara, piastując w ręce banknot trzyrublowy — a i cóż toto może oznaczać? Zdrzemnęłam się. Widziałam we śnie barana z czarnemi rogami, a leciał na mnie tak jakby z góry Widuchowej, czy co... Budzę ja się, ruszam palicami: cosi chrupi w palicach... Ja spojrzę... Święta Domicelo z Pałąków, a i cóżby toto mogło znaczyć?...
Nikt nie zwracał uwagi na monolog starej, gdyż wszyscy prawie zabierali się do wysiadania w Łżawcu. Wstawano z ławek, ściągano z półek węzełki, pakunki, wdziewano zwierzchnie okrycia i prostowano kości.
— A więc, kochany Karolku, wesołego alleluja! — zawołał ktoś na końcu przedziału.
— Prawda — pomyślał Raduski — toż to jutro Wielkanoc. Czuł, że za uczuciami jego, niby cień za człowiekiem w słoneczne popołudnie, idzie i uwija się nieuchwytny zabobon: czy też to szczęście powrotu, to zupełne, bezwyjątkowe, zdecydowane ziszczenie marzeń lat tylu nie kryje w sobie jakiejś zemsty i kary straszliwej?...
Długi świst lokomotywy wszystko przerwał. Raduski wyjrzał przez szybę i daleko, u końca płaszczyzny zobaczył stare, znane dachy, mury, chałupy i wieże, królujące nad niemi. Pociąg rznął teraz szybko przez puste obszary, mijał drogi, wysadzone wielkiemi drzewami, podmiejskie chaty, cegielnie, nowe budy i dawne rudery. Stanął wreszcie u celu. Jakiś posługacz wziął z rąk wędrowca tłumoczek, kartę na odbiór bagażów