Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/012

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

leżące w polu widzialnem, przytaczał nazwiska zawiadowców stacyjnych, pomocników, starszych i młodszych telegrafistów oraz właścicieli bufetów. Wszystko to czynił z niewątpliwą sumiennością, jak gdyby pragnął nagrodzić towarzysza podróży za przyniesione do wagonu piwo, butersznyty etc. i zwrócić mu co do grosza w formie ładunku erudycyi koszt, wyłożony na kupno innych przysmaków. Raduski z prawdziwym pietyzmem słuchał tych szczegółów, ale nadewszystko rozpytywał się o przestrzeń z Sapów do Łżawca. Przepowiadał sobie po kilka razy za panem w baranach nazwiska czterech stacyjek, a wymówiwszy każde z nich, dziwacznie odwracał głowę i patrzał na sufit wagonu. Inne osoby w przedziale starały się nie zostawać zbyt daleko za panem wiele mówiącym i każda z nich dorzucała jakiś szczegół już to o samych stacjach, już o przyległej prowincyi.
Tymczasem wagon, przebywając zwrotnice, zakołysał się raptownie i nim z twarzy podróżnych znikła stereotypowa obawa, czy to aby nie następuje wykolejenie, zwolna wsunął się przed peron. Drzwi otwarto z nieuniknionym trzaskiem. Ukazał się w nich konduktor chorowity, z rzadką, czarną brodą i szyją naprzód wyciągniętą. Idąc wzdłuż wagonów pod ciężarem swego niezmiernego szynela z taką forsą, jakby usiłował raz wreszcie wyrwać się z tej szaty i uciec na koniec świata, mizerak ten zawiadamiał pasażerów w sposób przez nos urzędowy, że kto jedzie do Łżawca, to niech wysiada.
— No, moi szanowni państwo, — zawołał Raduski głosem wesołym, — ja do Łżawca. Szczęśliwej podróży...