Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rafała przeszył do szpiku kości gniew. Teraz poczuł, jak innym już jest człowiekiem, jak się wyzwolił z libertyńskich formułek myślenia tego dziwaka. Czuł, że ma wyobrażenie całości, kiedy ten wciąż się zajmuje ulubionym sobie ułamkiem. Walki, widziane pod murami Sandomierza, szturm, bombardowanie własnemi armatami starych kościołów, prace ziemne po zdobyciu miasta — wszystko to, jak wielki skarb duszy, ukazało mu się odrazu. Zamilkł i razem z Trepką ruszył cwałem za oficerskim orszakiem, który zmierzał w stronę Olszyny.
— Czyż to do Olszyny jedziemy? — spytał po drodze.
— Pono. Spotkałem tu w polu konnego, który leciał do miasteczka po sprawunki. We dworze, u starego Cedry książę dowódca stanął kwaterą... No, chwilowo, bo periculum in mora. Obiad stary Cedro wydaje dla sztabu. Aby jeno między pieczystem a leguminą dyabli Schaurotha nie nadali w czarno-żółtym sosie! Powinieneś być na tej uczcie, mości poruczniku. Po pańsku występuje stary. Chce się pokazać, choć łydki pod nim pewnie drżą, choć grubo ryzykuje...
— Jedziesz tam przecie?
— Jadę, jako domowy jegomości pana Cedry...
Spojrzał dawnemi, drwiącemi oczyma, zaśmiał się w głos rubasznie:
— Na miły Bóg! — oficer z ciebie najsroższego kalibru, Olbromski Rafale! Co za koń! co za statura! Wyglancowali cię, wyszwarcowali... Nie byłeś dawniej taki szczwany... Daleko zajedziesz! No to i dobrze.
— A cóż waszmość myślisz? Obadwaj my z Krzysz-