Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

padł w stan drzemania. Po dniu wczorajszym miał wciąż jeszcze huk w głowie. Z krótkiego snu wyrwało go silne targnięcie za ramię. Jakiś nieznany mu oficer budził go i wołał do generała.
Sokolnicki stał niedaleko na koniu. Był schlastany bryłami gliny [do galonów i kity na czapce. Ciżmów i amarantowych spodni nie widać było pod błotem Twarz miał czarną i posępną od znużenia. Koń jego cały był w pianach. Para szła z niego.
Gdy Rafał przybiegł do strzemienia z ukłonem, generał zażartował:
— Tak to się sprawiasz, panie adjutancie? Po szałasach tej babskiej piechoty muszę cię szukać! Co za czapkę masz na głowie?
— Panie generale... czapka spadła na grobli, gdyśmy dygowali armaty. Podjąłem pierwszą z brzegu na szosie, w nocy. A konia mi zabito koło Falent. Jestem niezdrów...
— Ech, piecuchy! czy dostałeś co nowego w lasku?
— Zdaje mi się, że mię szturchano, ale dokładnie nie wiem gdzie i kiedy...
— Cóż myślisz robić?
— Muszę poszukać schronienia, bo mi trudno stać na nogach.
— No, radź sobie, jak umiesz.
— Panie generale...
— Czegóż jeszcze!
— Czy, gdybym wyzdrowiał, mogę mieć nadzieję służby pod jego rozkazami?
Sokolnicki pomyślał przez chwilę, obejrzał go od stóp do głowy i rzekł niechętnie: