Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

strzały przeszyły. Spiąca dźwignęła głowę, otwarła szeroko oczy.
Powiodła niemi po trupach.
Chwilę słuchała strzałów z głową wtuloną w ramiona, blada i struchlała. Ręka jej dotknęła się mokrych i kolących róż. Bezmierne zdumienie rozchyliło usta do krzyku.
Zniżyła głowę gwałtownym ruchem nad tymi kwiatami. Zatopiła w nich oczy i siedziała tak nieruchoma, jakby w tej chwili i ją strzały armat o śmierć duszy przyprawiły. Zatrzęsły się wątłe okna od ponownego huku. Głucho zadrgały mury, jękły sienie i izby, korytarze i klatki schodowe...
Zawahały się ramiona dziewczęce.
Białe, liliane dłonie trwożliwie a namiętnym ruchem zgarnęły, objęły, schwyciły róże wszystkie bez wyboru, przycisnęły do łona, wstrząśniętego od łkań. Wstała dzieweczka ze swego miejsca, jak gdyby z tym zamiarem, że dokądś pójdzie. Ale nie postąpiła ani kroku. Znieruchomiała na miejscu.
Z zamkniętemi oczyma, z ustami pełnemi żałosnych słów, cisnęła coraz bardziej do serca kwiaty. Rozdzierała białe palce o ostre kolki, raniła miękkie dłonie...
Krzysztof na palcach pobiegł balkonem dokoła podwórza, zdążając na swoje miejsce między walczącymi.