Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/098

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szałeś, że jestem tutaj z polecenia zdobywców komendantem klasztoru i jego okolic, korytarzów, cel, refektarza.
Wyszli z hucznej sali i wlekli się ociężałymi kroki starców zgrzybiałych po tych samych, płaskich schodach.
Znowu się ciemny nastręczył korytarz.
— Tu są cele... — rzekł Wyganowski. — Mógłbyś w którejkolwiek spocząć wygodnie, gdyby nie to, że są chwilowo zajęte. Mniszki goszczą u siebie nieznajomych rycerzy. Dawno im się to nie zdarzyło na tym padole.
— Są co żołnierze pana kapitana? — spytał Krzysztof.
— Są moi, są Francuzi.
— Gdyby to ode mnie zależało... — począł z trudem bełkotać Cedro, dysząc i nie mogąc słów znaleźć — gdybym to ja... Kazałbym strzelać we łby tym gałganom, kazałbym!... Na miły Bóg... przecież to... wieszać, jak kundlów!
— Mów, młodzieńcze, mów śmiało. Zwrócę jednak na jeden szczegół twą uwagę: to jest, proszę cię, wojna, nie manewry na placu Marsowym, pod okiem narzeczonej w błękitnej przepasce. Jesteś, pochlebiam sobie, pierwszy raz przy zdobyciu miasta...
— Tak.
— Właśnie i ja tak przypuszczałem...
— Z czegóż to można przypuszczać? — zapytał Cedro wyniośle i z lodowatym uśmiechem na ustach.
— Przeżyłem już wiele szturmów forsownych, choć nigdy, wyznam, podobnie waryackiego. Bo to ani w kam-