Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/026

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Próżno mi pochlebiasz.
— Po sprawiedliwości mówię... Abom to nie widział? Na koniu siedzi, jakby go mutrami przykręcił, sam towarzysza obrządzi, rozsiodła i okulbaczy, jak rataj, i jeszcze dotychczas nawet nie sierżant, jako że jes niedbający. Są w naszych szeregach takie niedbające chłopy. Nie małom ich widział. Bije się na śmierć, kużden trud śmiertelny zniesie, zginie bez jednego słowa. Choroba wie, co to za ludzie są takie! Nie jednegom już, mówię, napotkał we włoskich legiach, a dotychczas nie wiem, skąd się bierą.
A są i inne. Będzie ci jechał na szkapie, jak Żyd z obwarzankami, nie wie na żywy Bóg, co zganić, a co pochwalić w glicie, ale odrazu z niego kapitan, bo ma folwark w tej samej parafii, co grosmajor. A my między obcym narodem szewrony brali. Dopiero jakeś czterem, piąci nacyom pokazał sarmackie męstwo, a najstarszych wiarusów zdumiał, że japy rozdziawiali i szmer szedł między pułkami, dopiero jakeś dobre imię a honor całego legionu podwyższył walnym uczynkiem, dopiero ci ten galonik naszyć kazali. Nasze sztaboficery z prostej wiary wyrosły. Paniczu, chodźwa w lansyery!
— Cicho!
— Co nama! Abo nam to potrza złota-pieniędzy? Za ten grosz miedziany lenungu wszędzie kupi torbę obroku, wiązeczkę siana, skibę chleba. Wszędzie wedle białych gościńców studnię napotka. A nieraz, prosty jeździec cesarski takie wina pijesz dzbanem jakich królowie skąpią królom na ucztach...
— Ale dokądże to chcesz iść, stary waryacie?
— Dopokąd on, paniczu, świata jak się patrzy