Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

człowiek jest w nim samym. Spoglądał wokoło jasnemi, uciszonemi oczyma. Pilnował w sercu płomyka cichego szczęścia. Już nie zbliżyła się w tych figurach. Dopiero w ostatniej, gdy razem na chwilę stanęli, rzekła mu:
— Będzie gawot. Czy tańczysz go waćpan?
— Tak.
— Czy dobrze?
— Dobrze.
— Ale czy bardzo dobrze?
— Zdaje mi się.
— Zaproś mię waćpan później do tego tańca.
— Księżniczko, daruj mi jedną jedyną chwilę nim stąd odejdę, jedną chwilę na osobności.
— Zamilcz.
Skończył się taniec i nastała chwila przerwy. Rafał oddalił się do jednej z sąsiednich sal i tam ukrył we framudze okna. Był znużony, jakby wszystkie kości miał połamane. Był obojętny na wszystko, nawet na to, co się przed chwilą dokonało. Wiedział tylko tyle, że te sekundy, które przemijają, to najrozkoszniejsza doba życia. Samej ich rozkoszy nie czuł wcale. Otrząsnął się ze swego stanu wówczas dopiero, gdy spostrzegł panią Ołowską w otoczeniu kilkunastu osób, panów i pań. Wszyscy ją o coś usilnie prosili, a ona zaprzeczała, śmiejąc się srebrnym swym śmiechem. Rafał zbliżył się także i posłyszał wówczas, że ją proszono, by tańczyła tamburino. Nie chciała za nic. Trwało to dosyć długo. Nareszcie Rafał przypomniał sobie, co mu poleciła. Przecisnął się tedy ostrożnie przez tłum, skłonił się przed gospodynią i prosił, żeby raczyła tańczyć z nim gawota.