Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Patrzę, którędy z waści niemiecki rozum wylezie.
— Myślisz, szlachciuro, że dam ci się zjeść w kaszy... Śni ci się, że będę tańczył, jak mi zagrasz. Wezmę ja się teraz do ciebie, Szczepanku!
— Może i to być.
— Zacznę ja cię edukować w polityce.
— Wszystko, okrom polityki. Nie bawię się. Teraz dopiero widzę, żem do polityki od urodzenia był dureń. Nie mam ucha do tej melodyi. Sadzić ziemniaki, orać, żąć, konie leczyć, a nawet owce — oto moja dziedzina.
— Wcalę nie przeczę. A poco się do moich spraw wtrącasz! Ja politykuję...
— A no, wyznaję, nie wiedziałem.
— Musimy, uważasz, żyć. Rozumiesz?
— Rozumiem.
— Samem sadzeniem i kopaniem ziemniaków nie wyżyjesz.
— I to rozumiem.
— Gdybyśmy się wszyscy zamknęli w borach, w polach, schowali między kupy nawozu i sterty żyta, tobyśmy do reszty zmarnieli.
— Racya! Powinniśmy leźć do Niemców.
— A tak! Tyś sam nie łaził? Nie włóczyłeś się po Francyi, po Włoszech, po Niemczech?
— Jam się włóczył z rozkazu starszych, jam żebrał. I nie przypominaj mi waść dróg moich, do wszystkich dyabłów! Nędza, wy włóczenie gałganów, dziur i skamlanie — bodaj to!...
— Ja... — mówił Cedro przez ściśnięte zęby —