Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kraka marudzi... — mruczał, zabierając się do lepszej, tłuściejszej części boczku.
Chleb znikał w jego ustach ogromnemi skibami.
— Wasan u kogo służysz? — zapytał furmana, nalewając sobie drugi kieliszek z jego butelki.
— A ja tu czekam na pana.
— Co za pana?
— A czekam z rozstawnymi końmi... — odrzekł woźnica, w głupkowatem osłupieniu patrząc na praktyki Rafałowe.
— Pan wasanów skąd jedzie?
— Z Wiednia.
— Także się, u kaduka, ten pan nazywa?
Furman zawahał się przez chwilę, a później udając, że nie dosłyszał pytania, zwrócił się do towarzysza:
— No, teraz ty dajesz...
Olbromski nie nastawał.
Karczmarz wyniósł wreszcie ze swego laboratoryum żelazną rynkę na trzech nogach i podał gościowi skwarzący się w czarnym tłuszczu kawał dyabelskiej kiełbasy, oraz partykę razowego chleba. Przedziwny był smak i uroczy zapach tej potrawy! Rafał zmiótł ją do ostatniej kruszyny, a tłuszcz do kropli wytarł chlebem, głodu jednak nie uspokoił. Był o tyle pewniejszy siebie, że mógł pomyśleć, co przedsiębrać dalej. Zaczął od oględzin karczmarza i wymiaru jego sił na wypadek walki, gdyby przyszło bez pożegnania z karczmy czmychać. Miał zamiar znowu zbliżyć się do stangretów i skorzystać z nich w jaki sposób. W tym celu przysuwał się do nich, gdy przed gospodą rozległ