Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie wiem.
— Dla człowieka, ażeby człowiek...
— Nic teraz nie wiem.
Na szczycie, około martwych jezior, które o tej dobie zginęły bez śladu pod lodami i zwaliskiem śniegów, zerwała się zamieć tak straszna, że obaj podróżni zwątpili o swem ocaleniu. Stali w samych chmurach, w lodowatej pracowni śniegu. Nie wiedzieli, czy dokoła nich krąży noc, czy dzień. Wicher straszliwy ryczał w trąby jaskiń niewidzialnych. Przelatując tamtędy z północy na południe globu ziemskiego, grał na harfie łańcuchów górskich, świstał w szczeliny lodowych pieczar, gdzie już nie masz życia. Gardziel przepaści wyrzucała w chmury chichotem drgający dech.
Serca biły przyśpieszonem tętnem, a nogi drżały. Napół skostniali, śmiertelnie znużeni, upadając co krok w lotne zaspy, przywlekli się do schroniska. Tam przewodnicy po długich mozołach rozniecili ogień, zgotowali wody i jaki taki posiłek. Zawinięci w futrzane płaszcze, podróżni spędzili tę noc na drzemaniu w pobliżu ogniska. Następnego dnia z równym mozołem zeszli do Airolo na włoskiem zboczu Alp. I tam leżały zaspy, a zadymka kryła światło. Najętymi końmi ruszyli co prędzej w dół przez Biasca, Bellinzonę, Lugano. Dopiero w lombardzkich nizinach wionęły ku nim powiewy italskich ogrodów i ciepłych mórz. Ziemia była jeszcze szara i zimna. Sennie nad jej mokremi płaszczyznami, dokoła nieskończonych rowów, stało drzewo oliwne, podobne do wierzb Północy. Ale już tu i owdzie lśniąca murawa płoniła się w ciepłem zaciszu przykop, zwróconych ku południowi. Wieśniak