Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To takisi sponiewierany ceper. Ka ta takiemu!...
— A skądże na nim cyfrowane portki zbójnickie, cucha i pas?
— Cy ja wiem skąd? Mozę kany ukrad...
— Zbójom ukrad! To musi być chwat!
— Chwaty som ta jest wselnijakie.
Za chwilę góral, wtłoczony w obręcz, przykuty do haka, na swojem miejscu siedział już w kucki. Podbite obcasy strażnika zadźwięczały na chropawych głazach, zgrzytnęła zasuwa we drzwiach. Ucichł odgłos kroków na schodach.
Rafał oddawna ocknął się już był ze swego upadku, widział taniec i słyszał rozmowę. Wszystko, co przecierpiał, całe nieszczęście, którego udźwignąć już nie mógł, zwalił na głowę towarzysza kaźni. Gniew osobniczy wilka skupiał się w nim. Poczuł w duszy nową siłę, jakoby w mocnej dłoni poczuł nagle jedlca ciężkiego miecza. Zwolna przez jego głowę waliła się olbrzymia myśl, że to jest może jeden z tych, którzy się poważyli na nią, na tę, której już nie był w stanie wspomnieć... Zła krew zalała mu mózg i ogniem dymiącym napełniła żyły. Wstał ze swego barłogu i twardymi krokami zbliżył się do górala. Czuł w garściach dziką siłę do zduszenia gardzieli, która przed chwilą napełniła to miejsce podłym krzykiem.
— Słuchaj! — rzekł, stojąc nad zbójem — zaduszę cię, jak psa! Jesteś skuty. Nie ruszysz się. Zaduszę cię. Mów prawdę...
Góral skulił się, zwinął w siebie. Patrzał weń z mroku stalowemi oczyma. Milczał.
— Dawno tu siedzisz?