Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czeni przez gęste obłoki gór, w świetle przeczystych promieni słońca, pozostawali dla siebie siostrą i bratem, którzy się na wieki wieczne kochają. Przyciskając do piersi schudłe w miłości ciało, wyszczuplałe a zwiędłe i twarde od słońca, od wiatrów barki — przestawał widzieć w niej radości cielesne, szczęście człowiecze. Nie mógł odszukać w niej kobiety i niespodziewanie, a wciąż w oślepiającem jasnowidzeniu, które trwało bez przerwy, w radości nieznanego porządku, spostrzegał ducha. A gdy oczyma zatapiał się w jej oczy, gdy wdzierał się w nie, wstępował i przebywał nieznane światy, tracił świadomość o tem, że sam jest drugim duchem, odmiennem ciałem, innym człowiekiem. Na jawie, w biały dzień, własnemi oczyma widział w niej swojego własnego ducha. Mijały długie godziny i rozległe czasy, w których przeciągu zapatrywali się w swe oczy aż do śmierci. Tylko uśmiech, kiedy niekiedy przepływający przez oczy, przez usta, przez powłoki ziemskie, przez ręce uściskiem zwarte, przypomniał, że nie są odłamami góry, obłokami płynącymi w lazurze nieba, dwiema falami lecącej wody, że jeszcze żyją na ziemi. Wtedy przedziwne pragnienia wznosiły się z ich serc, podobnie jak z nicości wstają w szczelinach granitu błędne chmury, pożądania, które idą coraz wyżej, coraz wyżej i widzą pod sobą obszary niedosięgłe. Czasu jednej z takich minut wyszeptała:
— Umrzyjmy już...
Nie zdziwił się. Podnieśli czoła i, sparłszy je na ręku, długo patrzyli na krawędź, na której były ich głowy. Śliska, czarna ściana wpadała w przepaść, zio-