Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wyrzucę cię z powozu!
— Wobec tego...
— Siedź spokojnie i czekaj!
— Podejrzewam cię oddawna, że jesteś owładnięty przez wulkaniczne ognie patryotyzmu d’antichambre i dlatego mię tam wieziesz w chwili, kiedy otoczon jestem przez mdłości.
— Mogę cię, powtarzam, zaraz wyrzucić, jeśli ci o to idzie.
— A przepraszam! Nie masz po temu prawa, skoro w perspektywie jest bufet.
Za chwilę wszyscy znaleźli się w ciemnych, łojowemi świeczkami nędznie rozwidnionych przejściach i sionkach teatru. Z hałasem i wrzaskami kazali sobie sprowadzić aktora, sprzedającego bilety, który już był kasę zamknął, i, rozmawiając na głos, weszli do sali. Było tam pełno, tylko publiczność była zupełnie inna. Grano tragedyę Racine’a p. t.: »Brytannik«. Ponure gadanie wierszem rymowanym rozlegało się ze sceny, słabo rozwidnionej świeczkami.
— To jest ogromnie wzruszające, mości panowie, nieprawdaż? — mówił głośno do kolegów rotmistrz, ledwie wszedł na salę i nim spojrzał na scenę.
— Jesteśmy poruszeni do głębi żołądków...
— Mnie wątroba wyskoczyła z klubów i chodzi samopas.
— Rozepchnijcie, jeśli łaska, tych rodaków z Podwala i Krzywego Koła! — wołał Anizetka. — Nie po to przyszedłem do tej otchłani z zapłaconym biletem, żeby mieli sposobność deptania po moich wypielęgnowanych nagniotkach.