Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

konarów. Prawdziwie w chmurach były ich wierzchołki. A lipy! Lipy, z których każda miała kilkset lat, o pniach zakutych w kolczugi grubaśne, powleczone ze strony północnej siwą patyną mchu. W jednem miejscu stał dąb, zwany »łabędziem« dla kształtu pnia wygiętego, jak szyja ptasia. Ogromna dziedzina jego zasępionych konarów, gałęzi, prętów i liści rozepchnęła knieję brzóz, sokór, brzostów, topól i lip. Oczy ze czcią i pokorą spoczywały na jego pniu, bulwach, gnatach, Sękach, jakichś potwornych ranach i bliznach...
Do tej alei spływało z góry światło zielone, jakby do groty lodowca Rodanu.
Pierwszą noc Rafał spędził wśród uczuć najdziwniejszych. Położenie w liczbie uczestników tego dworu nabawiało go trwogi i niepewności, a zarazem ten cały rozhukany a tak nowy świat ciągnął ku sobie z nieprzełamaną siłą. Dopiero nad ranem usnął snem twardym. Gdy się obudził, znalazł koło swego łóżka tackę z przyborem do kawy i bułkami. Kawa była wystygła, ale Rafał pochłonął ją żarłocznie. Obawa trzymała go na miejscu, więc przed samym sobą udawał, że jest senny, znużony, choć pragnął zetknąć się z owym światem, ujrzeć go i poznać. Kiedy tak wahał się i namyślał, oszklone drzwi uchyliły się, i wsunął przez nie głowę kozaczek w suto szamerowanej liberyi. Spostrzegłszy, że Rafał nie śpi, wszedł do izby i rzekł:
— Pan marszałek kłania się i prosi do obiadu...
— Do obiadu? — krzyknął śpioch z przerażeniem.
Chłopiec uśmiechnął się chytrze i dodał:
— Zaraz będą podawać.