Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż takiego?
Rafał zająknął się i teraz dopiero ujrzał w głowie głupstwo, które niósł na języku.
— Proszę waćpana po pogrzebie do mego domu — rzekł książę uprzejmie, patrząc zresztą gdzieś daleko. — Chciej uważać Grudno za dom własny... Zupełnie jakbyś był u brata. Zabawisz, dopóki zechcesz, odjedziesz, kiedy zechcesz...
Odchodził już, gdy wtem wrócił się jeszcze i dodał z uśmiechem:
— Możesz to napisać, jeśli wola, rodzicom, że miałem z Piotrem rachunki pieniężne. Winien mu jestem. Waćpan tu staniesz, jako sukcesor? Nieprawdaż?
— Tak, mogę... — wybąknął Rafał.
— A więc właśnie, będziemy się rachowali... Zostań tedy w Grudnie.
Książę przywołał do siebie skinieniem jakiegoś podstarzałego szlachciurę, wskazał mu Rafała i wydał jakieś zlecenia. W tej samej chwili z pomiędzy drzew na szczycie wzgórza wyłamał się dźwięk dzwonu za umarłych. Żelazne serce uderzało w bok śpiżowy. Ciosami coraz mocniejszymi wyczyniało ze srogich dźwięków, z martwego głosu przerażające miamlanie, słowienie tej nazwy, która mocniejsza jest nad dzień i noc nad przestrzeń niedościgłą myślami ludzkiemi, nad słońce, księżyc i gwiazdy...