Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do czegoś innego. Piotr zadawał pytania o stare ciotki, o rezydujących niedołęgów, a o każdego i każdą dowiadywał się jednym jakimś ruchem naśladującym, jednem charakterystycznem zmrużeniem oka, albo samym, bezsłownym dźwiękiem głosu. Niekiedy w środku żywego śmiechu twarze obydwu krzepły, jakby zmrożone, gdy przesuwało się jakieś bolesne, bez słów wiadome wspomnienie, jakaś klęska znana i wiecznie, pomimo wszystko, żywa i wielka.
Michcik nakrył stół małym obrusikiem i ustawił talerze, a oni tego nie dostrzegli prawie. Wieczerzę więcej niż biedną spożyli prędko, nie zwracając uwagi. Michcik posłał Rafałowi na sofie, obitej zieloną skórą i, stojąc przy drzwiach, niekiedy pomrukiwał.
— Idź spać, stary... — rzekł do niego Piotr, nie przerywając rozmowy.
Żołnierz znowu wyjąknął swoje: »Według!« — i odszedł.
Świece spaliły się w blaszanych lichtarzach. Piotr wyszukał i zapalił nowe. Dopytywał się, pomimo wszystko, głównie o ojca. Zadawał tysiące pytań o jego zdrowie, chciał posiąść wszelkie szczegóły o tem, jak wygląda.
Rafał, brnąc w opowiadaniu, tracił z oczu granice, których dotychczas nigdy nie przekraczał. Pierwszy raz w życiu był tak szczery. Sam nie wiedział, kiedy mu przyszła myśl, żeby powiedzieć Piotrowi prawdę o nocnej przygodzie, o walce z wilkiem, żeby wyznać miłość dla Heleny. Wtem niespodziane uczucie, jakby jej rozkaz, zaleciło mu milczenie.
Piotr słuchał wszystkiego z oczyma szeroko otwar-