Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nietylko przez gąszcz gałęzi, ale nadto prześwietlały nowe, tegoroczne ich wyrostki. Młode, miękkie, zielonożółte igły były przeźroczyste, jakoby krople wody. Cień od drzew był na młodych murawach dziwnie uroczy, lękliwy, płochy i czuły. Zdawało się, że niechętnie znosi ludzkie spojrzenie, że istnieje tylko dla siebie, a cofa się i kryje, gdy nań patrzeć. Rafał śledził go z pod nawisłych powiek.
Szeptał do niego, jak do brata:
— Cieniu, mój cieniu...
Różowe, wiosenne szyszki zdały się topić i rozpływać w cieple słońca. Pachnąca żywica wylewała się z nich, i zapach jej spływał ku ziemi. Jeszcze się trawa bujna nie puściła w lasach. Zeszłoroczne igły i suche liście zaścielały grunt barwą cmentarną, ale już tu i tam mokra droga w głębokim cieniu lśniła istnym szmaragdem zieleni. Miejscami grunt był twardszy. Tam w gąszczach jedliny dymiły się młode brzózki, niby obłoczki wiosenne. W głębi lasu drzewa się przerzedzały i widać było samotne obręby, gdzie na znacznym obszarze spokojnie usypiały smugi płytkiej, stojącej wody. Warstwy spadłych igieł leżały na jej dnie, rudziejąc żywo, jak bursztyn. Dookoła takich zalewisk z wybuchem krzewiła się zieleń borówek, młode, jasnozielone świerczki taplały się w niej, jak gąsięta, a jaskry ze wszech stron ramą obejmowały płomienną. Na zwilgłym w pobliżu sapie barwiły się niebieskie kwiatki Matki Boskiej i kępy niezapominajek.
Szkapy szły noga za nogą. Koła bryczki zeskakiwały z korzenia na korzeń, albo zarzynały się w głę-