Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wichrowy szczeka z pomiędzy badylów dzikiego głogu. Wołało na niego straszne miejsce przeraźliwemi słowy, które włosy na ciemieniu podnoszą i lodowatą seremność ciskają w serce. Wzywały ku niemu z ziemi wzgardzone mogiły... Uderzył Baśkę w bok nogą i minął je galopem. Zostały za nim w polach, ucichły, umilkły...
Baśka niosła go wskróś wiatrów, siekących twarz, wpoprzek miękkich śniegów. Lecieli oboje w dzielnej rozkoszy. Rafał chylił się na jej grzywę, objął rękoma przepyszną szyję i szeptał:
— Zanieś mię...
Spostrzegł po chwili, że wiatr mu sprzyja: dął z tyłu, podniecał kobyłę do biegu, a zarazem dawał możność utrzymania kierunku drogi. Rafał czuł zresztą doskonale, że jedzie szlakiem, i skoro tylko Baśka wkraczała na zagony, sprowadzał ją w kolej. W pewnem miejscu, w stronie Godzisławic krzyżowały się drogi, i była tam na rozstaju figura z Panem Jezusem. Rafał czuł to, że powinien był zbliżyć się już do niej. Naprężył oczy i wyciągniętą ręką szukał w powietrzu słupa. Baśka drgnęła i zboczyła. Rafał zmusił ją do powrotu i dotknął ręką słupa, oblepionego śniegiem. Wiatr tam wył przedziwnie. Zdawało się, że w istocie, jak głosi baśń ludowa, dyabeł owija się dokoła figury, okręca się dokoła niej, jak badyl, pełza, jak bluszcz, póki wicher świętego obrazka nie zedrze ze słupca.
Teraz jeździec pewny już był, że nie błądzi. Skręcił na prawo, i z godzinę równym kłusem jechał aż do opłotków, które były zadęte i pełne śniegu, jak sąsieki zboża. Wyprowadził Baśkę na pole i przez czas pewien