Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Z nożem... — rzekł półgębkiem do prorektora.
Wraz kazał swemu pomocnikowi, żeby zaszedł z drugiej strony.
Rafał chrapliwie mruknął przez zęby:
— Precz ode mnie, chamy, bo z was kiszki powypuszczam!
W tej samej chwili Michałek, sapiąc, ruszył na niego z wyciągniętemi łapami. Prorektor, obserwujący sprawę z pewnej odległości, ujrzał błysk ostrza i krew, ale niezwłocznie spostrzegł, że nóż wydarty został z rąk Rafała. Michałek jedną ręką cisnął ten nóż daleko od siebie, a drugą, z której krew rzygała, trzymał obiedwie dłonie studenta. Pan Filip narzucił na te ręce, ściśnięte do kupy jak gdyby klamrą, pętaczkę ze swego szalika. Ale oślepiająco porywczym ruchem Rafał wydarł się z objęć kalafaktora, skoczył na bok i w chwili Prawdziwie lwiego susa potrafił dodać ramienia i zwiniętą pięścią trzasnąć go tak między oczy, że ten olbrzymi chłop runął nawznak i formalnie nakrył się juchtowymi butami. Rafał skoczył przezeń, jak przez kłodę, w biegu huknął w brzuch prorektora i zmiatał korytarzem. Ale nim dopadł drzwi, dopędził go na giętkich nogach zwinny Filip i chwycił w pół.
W tej minucie skrzywdzony prorektor widział tylko skłębione ich ciała na ziemi. Za chwilę ujrzał mały łebek i gardło Filipa w pięściach i pazurach Rafała. Z białych nosów obudwu lała się krew, z ust toczyła się piana, z kurt, kamizelek, koszul dyndały strzępy. W pewnej chwili pedel wydobył się z obłąkanemi oczyma z sinemi pręgami na szyi, oblany krwią, i, zniżywszy głowę, na oślep rzucił się do walki. Nad-